23 grudnia 2008

przed:

a śniło mi się tak, że urodziłam martwe dziecko z siódemką wyrżniętą w czole i miałam chłopka norweskiego, co Ian miał na imię i pływał na statku
wzbudził we mnie drżenie całego ciała nawet kciuków i ust

po:

najpierw miałam drgawki z innego powodu
a potem z innego
leciała mu z oczu i nosa jasna krew
potem piana jak już zastygał
dłoń większa niż zwykle, spuchnięta może
wiotka
zamknęłam mu oczy żeby już nie patrzeć
może to jego łzy z jego krwią potem zlizywałam
mój tata
zanim zdążył powiedzieć
zanim zdążył zaakceptować
ludzkie uczucia są takie dziwne
ludzkie zachowania są takie dziwne
ludzkie myśli są takie dziwne
proszę o instrukcję w punktach co mam robić, myśleć, czuć
żeby dać radę
no proszę

może po to jest ten blog

żeby wylać gdzieś, jak nie ma się gdzie
że żal dupę ścisnął
że mnie moje chłopaki z zespołu dziś zawiodły
może na własne życzenie
że tata zadzwonił i pyta o święta
tato nie ma żadnego powodu do świętowania
to życzę ci córciu wesołych świąt
tatusiu, jak mogą być wesołe, jak jak jak
i nie mam gdzie tego podziać
że nie chcę więcej wchodzić na te schody
że sama tego chciałam
odpoczywać na rzecz doznania siebie
poznania, odczucia, zatrucia życia
dawno nie czułam takich łez głupich spływają głupio
czy wyrzucać emocje wszystkie czucia
czy udawać nadal udawać że luźna łydka daję radę
ta studnia jest zbyt płytka, żeby móc zobaczyć gwiazdy
nie mam siły
nie mam ludzkich słów na to
na co na co na co
na własne życzenia odsuwam się
od pospolitych wzruszeń zapachu mandarynki choinki
od smaku piwa opijając nową płytę
nie ma mnie bardziej beznadziejnej niż dziś

Katedra i Klinika Chirurgii Ogólnej i Naczyniowej

doc myrcha- oni nie żyją w większości
ja ka ka- a w mniejszości?
doc myrcha- w mniejszości nie mają np nogi i prawie nie żyją
ja ka ka- a to co?
doc myrcha- to pień trzewny, a tu to tętniak, jak pęknie to nie pacjent nie dojeżdża do szpitala
ja ka ka- a mi taki pień trzewny się zwęził, zablokował?
doc myrcha- chyba tak, to zwężenie pnia trzewnego, coś ci tam uciska, nie wiemy jeszcze co to. ja mam teraz 4 operacje, postaram się wyrobic do 13 i przyjdę do ciebie. dasz sobie radę do 13?
ja ka ka- dam
doc myrcha- masz tu klucz od gabinetu, tam jest internet. i nic nie jedz do tomografii.

szpital najgorzej pachnie w kiblu. bo pachnie wysikanymi i wysranymi lekami, kroplówkami, szwami, czyms opuchniętym i czymś zdrętwiałym, trochę śmiercią, trochę strachem.
białą pościelą i strzykawkami, zakrwawionymi gazikami i obrazkami z uśmiechniętą matką teresą, dygotem w głosie i nieprzyjemnymi salowymi, chrapaniem w nocy i stękaniem za dnia.
pień trzewny (rumuński artera celiacă) to taki fiutek co przewodzi krew do trzewi. kawałek aorty chyba. i jak coś ciśnie (przepona) to może blokowac dostęp krwi i ból po jedzeniu.

203 na podglądzie

kryształki mi z oczu wypadają słone usta podrażniają a było już tak dobrze, już kilka dni w spokoju w miarę i z żartem często i szybko w ruchu z planem by nie mieć palnu tylko się wyrabiać z chęciami i zapędami. zaglądnęłam dziś w szybę w kolejce i zobaczyłam grymas mojej mamy na swojej twarzy. pozować do samoróbnych zdjęć samolubnych nie jest trudno w dobie cyfrówek, ale przestraszyć się siebie to jest coś. coś doprawdy niechcianego i bolesnego w doznaniu jeśli matka twoja przyjaciółką ci nigdy nie była a ty szukałaś najdrobniejszych oznak miłości w każdym napotkanym człowieku. a człowiek robi się odporny oporny jednakowoż na niewykłamane słowa zapychacze czasów gorsze niż papierosy. słowa miłości chęci pragnień pożądania wyżalania tęsknoty wspólnoty marzeń i opowiastek z przeszłości. próbuję się dogonić, zobaczyć co to dziewczę chce i o co temu dziewczu chodzi. i jestem ruską ślepotą głuchotą debilką własnym rozczarowaniem i rozgoryczeniem że znów nie tędy droga. pisanie może jest dobre i czytanie i jeżdżenie na rowerze i łażenie z koleżankami na kawę bo koleżanki najprędziej cię zrozumieją może też dobre i oglądanie filmów bo się w innym świecie na chwilę jest dwoma zmysłami naraz i picie piwa z kolegami i pierdolenie o różnych bo o konkretnych to musiałabym nie mieć cycków i okresu.
kwiatki mi się kurzą
pies z dupy zieje smrodem taniej puszki
zlew pełen resztek po obiedzie sprzed kilku dni czeka pod ścianą
na nikogo innego tylko na mnie
jutro cię zabiorę do krainych własnych snów
zmyję wyszoruję
zrobię ci skrobankę
zrobię ci chrzest
zrobimy reszcie test na inteligencję i złote myśli
niech się przyśni czekoladowy krem
że smarujemy nim hajlujące brygady oeneru
wszystkiego najlepszego polsko
wszystkiego najlepszego narodzie
wszystkiego najlepszego katastrofo na statku "wolność"
już tylko grzecznie w ryzach się trzymaj
goździki to zbyt patriotyczna sprawa

wypad z baru brak towaru

śniło mi się, że godziny były nieostre. że czas można było z dźwiękami zmieszać w butelce jak koktajl i dolać do kąpieli. śniło mi się, że ktoś dyktował mi co mam pisać. że ktoś mi rybki kazał obserwować, a ja wcale nie chciałam na nie patrzeć.

spadam stąd bo mam dość
bo mi się znudziło w ryzach

pod dziurą w strychu

na spełnienie chyba
żeby się wreszcie poczuć dobrze doskonale mocno pewnie
na spojrzenie przed którym tak sprytnie uciekam swoim w siebie nieznajomym
na spotkanie z otchłanią nielęku niesamotności
na siebie stuprocentową
żeby móc się otworzyć bez granic
na człowieka czekam

bo sama to się mogę w dupę podrapać

nie chce mi się od do
wycelowałam w siebie celownikiem snajperskim prosto w czarny korpus ze snu. nie rozumiem dokąd zmierza człowieczeństwo. doskonalę się w unikaniu - uciekaniu - uginaniu - uwikłaniu - udawaniu. i patrzę na te twarze wasze i widzę nieporadność. widzę skrupulatnie schowane dobrane na potrzebę momentu słowa, których nigdy nie wypowiadacie. tylko się odbijamy od siebie i udajemy że słuchamy. a słyszymy wciąż turkot pociągu który nas goni, wjeżdża nam na pięty i w uszy i zmusza do szybszego biegu. to pociąg życia się nazywa. przemijalności, wzniosłości, uczynności, nienawiści i miłości, wyznań kruchych i zimnych, wyznań parzących i lepkich, powitań cześć, pożegnań łez, śniadań i kolacji, ognisk, demonstracji, niepogodzenia i cienia spełnienia, cytatów, wystaw, rowerów, misiów, serc, dentystów, weterynarzy, determinacji, akceptacji, schyłku i początku, równości, skrajności, osobowości, osobliwości, międzynarodowości, umiejętności, nienawiści i miości. żal wtórny i brak poczucia osiągnięć. takich normalnych, że miły dzień bo cały spokojny, bez gniewu żadnego, żadnej myśli o katastrofie samolotu ludzkość nad morzem ziemia. wygięłam sobie stalowy pręt pogodzenia z rzeczywistością i nabijam nań swoje oczekiwania. po kolei każde małe i duże, stare i nowe, wiejskie i miejskie, okrągłe i kwadratowe. świat nie ma litości dla moich ułomności, więc proszę nie chcieć ode mnie nic więcej niż chcę dać.

wycieki nasz i nasz strach


wyjeżdżamy sobie ilekroć możemy wpakować swoje zady do fury rolfowej. wycieczki są naszą tarczą obronną na świat. byliśmy niedawno na opuszczonym cmentarzu żydowskim i o losie, dlaczego nie słuchałam uważnie gabiego, kiedy opowiadał mi o rozmaitych zakątkach żydowskich tradycji i nic nie pamiętałam jak się tak przechadzałam tymi zniszczonymi starymi macewami.
w tytule strach nasz nie jest nieuzasadniony
moja siostra nie żyje
od wczoraj
byliśmy nad jeziorem, gdy nagle poczułam, że chcę tak bardzo być sama, wyślizgnęłam się niepostrzeżenie z pieskami w las, miałam opakowanie plastikowe po brzoskwiniach i patyk. poszłam na jeżyny, tak bardzo zaniepokojona i cała we wspomnieniach, że na jeżyny to kiedyś z babcią, mamą i agatą łaziłyśmy. cały poprzedni dzień miałam bardzo dziwny, chciałam o tym z kimś pogadać, nie miałam z kim, coś przeczuwałam, ale zawiesiłam się na tym, że ponieważ dolegają mi różne zaburzenia, to przejdzie mi to i nie ma co naginać rzeczywistości. wiesz, rozum tak-jak-by wygrywał z nieomylną intuicją, uśpił jej czujność dniem, wydarzeniami, myślami, wchodzeniem w sytuacje. potem w nocy śniła mi się moja mam przytulająca prześcieradło całe we krwi, to była moja krew. obydwie miałyśmy na sobie białe nocne koszule. przebudziłam się nad ranem przestraszona, beret, spokojny, czuwał przy mnie cały czas, jakby nie śpiąc wcale, a helgi był nieznośny, niespokojny i rozdrażniony. potem tak bardzo nie chciałam płynąć łódką, ale znów nie posłuchałam siebie, żeby się w siebie oddalić i poznać smak przeczucia, tylko dałam się przekonać bardzo racjonalnymi punktami typu prosiakowatego: obiad po drugiej stronie jeziora, pieskom będzie fajnie, obiecałaś, że popłyniemy, no cekinku. no to cekinek popłynął, a jak wróciliśmy to zadzwoniła beata i mówi, że agata nie żyje.
dość
nie-na-wi-dzę-i-bo-ję-się-żyć

niedaleko nie blisko niepoważnie nie żartem
zgniła sobie pewna dama młoda
by powrócić w nowym rozłożeniu kart

niezła ta gierka

w zasadzie (takie państwo, taka oligarchia, takie rządy) jest tak, że nie ma równości.
w przesadzie (taka stolica, taka praworządność wolnościowa) jest tak, że słowa dokuczają.
w dobitności (taki lewicowiec co się przypałętał- zniszczyć) jest tak, że reagujemy nań strachem nieplanowania.
w rzeczywistości (taka wioska nieopodal, która się rozrasta) jest tak, że brak nam odwagi pokonać siebie samego wytrąconego swoim ego.
w głupocie (nie mylić z takim wyborem: umrzeć ze śmiechu) jest tak, że brniemy w swój kurz.
w robocie (taka maszynka do mielenia relacji) jest tak, że działa jeśli jest naładowany.
w zasadzie przesadą reakcji na dobitną rzeczywistość jest głupota rozładowanego robota.
ściskam i pryskam
bo i mi się znudziło
balansowanie i dupy dawanie
wam
param pam pam
l.
róża żółta- odwzajemnij moją miłość
rozmaryn- jedyna miłość
śliwa- przypominam ci twoje obietnice
strzałka- ostateczne zerwanie

a.
mak biały- moje serce zasypia
akacja- miłość platoniczna
róża dzika- pójdę za tobą wszędzie

r.
tulipan- cieszę się na twój widok
lawenda- żarliwa, płomienna miłość
bez- dobroć, podziwiam twą piękność
niezapominajka- nie zapomnij o mnie, podaruj mi miejsce obok siebie
stokrotka- cieszy mnie twoja obecność, jak dobrze być obok ciebie

w
oranżerii u złośnicy ziołowo-kwiatowej
trwa spektakl
teatr uliczny za kulisami nie ma majtek i zębów

a.
hortensja- jesteś piękna, ale zimna
bazylia- nienawiść, bieda
wilcza jagoda- przynosi nieszczęście
melisa- bądź bardziej nieznośna
słonecznik- uważaj, pozory mylą

trzymam naręcze oddechów
ikebanę z nich
między palcami zeschnięte uniesienia
nawozem je
i bieluniem nakarmić świat
szalejem jadowitym
belladonną

nikocjana (tytoń)- przeszkoda została pokonana
mięta- zachowam nadzieje, wspomnienie

urodziny dwudzieste ósme

zdarzyło się raz że koza mi się przyśniła i tyła w tym śnie i puchła i ogromniała i ogrom miała w sobie żywotności mimo wszystko mimo wszy a jak tak rosła i rosła to się uśmiechała i widać było że prawdziwie mnie dziw brał za rękę i dodawał otuchy bo słońce na grzbiecie od urodzenia mam
i krótkie noce a zmieniony zapach skóry woła o zmianie emocji na lepsze mniejsze pełniejsze okrojone rozdwojone miłe urocze w kroczu jedynie żaden zapach nie woła nikogo żadna strojna dama żadne oblicza lepsze żadnych skarg i zażaleń i deszczu za dnia bo się wkurwię i schłodnieję

opowiem ci bajkę jak kot palił fajkę
a kocica papierosa upaliła kawał nosa
prędko prędko po doktora
bo kocica bardzo chora
doktor biegnie z lekarstwami
a kocica z pazurami
doktor pyta co to co to
wziął za ogon rzucił w błoto

w nocy tylko szum niechcący ścieka dziurą i nie daje za wygraną a ja myślę sobie o potrójnej osobie co się mnoży i dzieli naraz bo już umie nawet jeśli odrobinę przypomina niedźwiedzia polarnego z przysadzistą łapą w dziwnym przykrótkim sfilcowanym swetrze i ma kozie rogi i jelita kozie to niech se ma przecież nikt nikogo nigdzie nie będzie zabierał ani niepostrzeżenie ani nic ani ani z bani

czereśnie już są

zdeterminowana słońcem, co w sposób oczywisty muska łaty, wiatrem, co odgania nadmiar promieni i soczystymi truskawkami, ruszam do boju z dniem. w nocy o dziwo nie przyszedł w odwiedziny nikt, żaden człowiek, żadne zwierzę, żaden sen, żadne robactwo. rozpostarłam kopyta w świeżej pościeli, co bielą przypomina najświetniejsze czasy mieszkania z babcią i rozkoszowałam się świtaniem kolejnego przesilenia ciemności i jasności w swojej zagrodzie. urzekające słowa i wyrazy czytane i zasłyszane podają mi na tacy rarytasy niczym w bajce. rozglądam się za rozsądkiem, szukam, wypatruję, przechadzam się łąką, może znajdę i nic. racjonalne myślenie, tak bardzo pożyczone mi przez Łatyldę, gdzieś się zawieruszyło, zupełnie nie wiem gdzie i niczym nieporadna jałówka wzruszam ramionami na złość niedobremu światu. jako samica bydła domowego staram się oczywiście nie zapominać o obowiązkach i na przykład ratuję motyle, które ogłupione upałem tłuką się o szyby obórki. podgryzam świeżą miętkę i śpiewam na krowią nutę te wszystkie miłosne piosenki, tak bardzo ongiś znienawidzone. przypatruję się bąkom zasiadającym na tronie coreopsis illico i papaver somniferum. daleko w fantazjach leżę wyciągnięta na fiordzie z Łatyldą, muczymy do nieba w umiłowaniu wolności i zajadamy się szarlotką.
spotkanie na szczycie świadomości
pęknięty pryzmat
szał
...
snilo mi sie ze przyjechales do mnie w urodziny i poplynelismy kajakiem w sina dal, a rzeki byly zamiast ulic
miales dlugi worek zamiast plecaka czy torby a w srodku wiele skladanych gadzetow, typu turystyczna gitara, plastikowe wiaderko i dmuchane pomidory
a ja nie mialam majtek a wial wiatr, wiec ciagle robilam kino bambino na tym kajaku
do sta łam się do szko ły prze trwa nia za po mo cą dwóch ko mó rek i o lo sie trze ba mi te raz cho dzić na wszy stkie za ję cia bo jak je szcze raz bę dę mu sia ła pow ta rzać rok to u mrę znu dów
do ko na łam naj wła ści wsze go wy bo ru na wet je śli tak ba rdzo wto nie wie rzę jak wła śnie nie wie rzę to pi szę tak i sta ram się tak my śleć bo już nikt nie ma cza su pow ta rzać mi że sa ma te go chcia łam
no chcia łam a że pla ny mo gą u lec zmia nie to już nikt nie pa mię ta no tru dno wsu mie ni czy ja to spra wa więc po sta ram się sa ma zor ga ni zo wać pa pier na dy plom i po rzą dny tusz do ka li gra fii
a tym cza sem nie ro bię żad nych pstry knięć bo po co znów się na rzu cać ze swo i mi mi gre na mi na świat czy taj bó lem że ku rwa to by cie to nic nie da je
no do bra jes tem su ro wa sro ga wy ma ga ją ca i nie zno śna i w bez cze lny spo sób po tra fię za zna czyć swo je gra ni ce a do te go jesz cze mam zbyt gło śny i zi mny su czy żart wszys tko je dno
ja już wiem na ko go się li czy a na kim się wi si i znam ró żni cę je dy ną ja ką jest przy wią za nie i nie u mie ję tność po ra dze nia so bie wri lej szan szi pie
"normalni ludzie przychodzą na świat, aby przy pomocy etycznych szkieł przypatrywać się życiu wyjątkowych"

domestos za paznokciami i jego opary w brzuchu
rzyg bek ślina związek chemiczny
śmiało ląduję na pastwisku
mokro i pochlebiam sobie
ugniatam ciasto z ciała
nanizałam się na drut
krochmaliłam się w okamgnieniu
relaks w pozycji bociana
dokonuję aborcji kolejny raz w tym miesiącu
na swoich marzeniach
zgniłej królowej imperium myśli
katatonia
wesoły diabeł wszedł mi w krok
już dobrze dobrze
będę siedzieć cicho
1.
okno zamknięte i drzwi do szklarni i drzwi do pokoju czyli szczelnie mnie tu się siedzi drodzy sąsiedzi aż tu nagle jak po diable najprawdziwsza osa wielka a może to i szerszeń lata zbudził się zgłupiał tak żeby w środku nocy i chuj wi skąd to tu i lata i wrzeszczy i straszy bo człowiek uczulenie ma na ten jad przeklęty i myślał że już żądła się pozbył co zalegało nadmiernie a tu nie nie nie droga panno walcz walcz walcz bo czy nie drzesz się że siła siła walki?
2.
brud między palcami u stóp taki zakurzony dziwny i śmieszny w sumie na sumie no to w niedzielkę jak dzwon przypierdoli to się ubawimy po pachy no i że te samochody ponoć parkują tak zupełnie pod kuchnią furtką oknem siatką dziką winoroślą co na czerwono potem z zielonego ponoć a i owszem trud skrobania mam tak pół na pół opracowany no nie wytrzymam mówię że!
3.
weź tę nową sztunię za rączunię i spróbuj no co ci zależy jak raz szlifierkę weźmiesz w łapy ściśniesz nieświadomie nawet to już koniec umarł w butach na śmierć i życie musisz przejechać tu i ówdzie czasem bo inaczej zdechniesz od myślenia i wyobrażania sobie jak ją oswajasz i obiecujesz ja na przykład obiecałam moim deseczkom, że byle gach sie tam nie zwali zesra spuści zrzyga wyznaniami przepięknymi o nie nie nie już nie uwierzę
4.
- halo
- cześć
- nie chcę z tobą rozmawiać. cześć
chciałam powiedzieć że mnie "to obchodzi" ale nie zdążyłam no to wiadereczko wiadereczko powiedz przecie kto dostał najwięcej pomyj na świecie? o najjaśniejsza pani nasza zapomnieliśmy skleić klosza ochronnego no nic wybaczam bo z drogi zbaczam za chwilę zjem wszystkie gile
etam
wolę telefony na żetony
niż komórki bez podpórki
5.
jak masz chęć to se wkręć śrubkę w dupkę numer pięć

(bardzo dobry ten testament drogi kolego z komputera
taka era penera gmera i szmera)

koniec
ps
6.
miłosna wyliczanka z liścia Akacji
cyklinować? nie cyklinować
cyklinować? nie cyklinować
cyklinować? nie cyklinować
cyklinować? nie cyklinować
cyklinować? nie cyklinować
cyklinować?

pół litra

---karuzela na nieboskłonie to do mnie
ledwo słyszę i może bym wpadła ale co tu mi przyciskasz
aha ty masz tam nuty o mnie
żeby mi się nie przyjarała otwierająca ja z koszykiem---
cienie miłości i sekrety kłamstwa poproszę
oj niestety nie mamy takich gazet
aha aha telefon jak to się nazywa do diabła
cienie i blaski i sekrety serca uf jak pięknie
sprzedaj się za dolara jak anais nin i henry miller
by na ziarno nasze ojczyste zarobić i prąd i sranie do rzeki
naszej na pół ojczyznę przecinającej
myhy myhy myhy chrum chrum
sweterek w serek
balonik salonik
przyprawa agawa
---przyjmiemy kanapę w dobrym stanie
do nowego domu---
za kanałem żyje dziewczę
dzietne podwójnie i ezoteryczne szczęście
---grzybica pochwy- brak zaufania do ludzi---
wspieraj się o london bridge lub eye
podtrzymujemy nasze serca ostatkiem mocy
siedząc na walizce ze śmietnika
wspólnej wiązki marzeń

push posh dash

odkręcam przekręcam powoli do woli
rozrzucam zaśmiecam wyczyszczam wyniszczam
rozkładam przekładam dokładam
części wymienne gratis

a teraz grzeczniutko umyj ząbki kochanie
próchnicą ci naszły trzeba znów za coś zapłacić

oł noł krzyknął hał der ju
a ona tylko delikatnie pocięła jego misterny plan na życie
sobą
zgryzotą wszechogarniającą zmorą
kiełbasą z grilla wysmażoną tak jak lubił
obierkami ziemniaczanymi nie dla świń sparzonymi
tylko dla niego by się zapchał
i zdechł od przedawkowania ziemniaczanej skrobi
w nairobi

quasi una fantasia

cicho pomrukuje
skamle o drobiazg w uciesze
nie dostaje
odstaje
na polu swoim
drobnoustroje
obca kraina
brudna dziewczyna
o kulawym barku
i braku odpowiedzi

podniesie krawiec perliste zwoje
no dalej dalej
i przyszyje do okiennic
no dalej dalej
najdrobniejsza fastryga
sprytnie w ustach gra

mundus universus exercet histrionem