nie dać się wrzucić w otchłań rozpaczy. nie dać się wyuczeniom
zaprzeszłym na pamięć. nie dać się niespójności. droga pozornie piękna,
jakże oczywista w kolczasty drut upływu czasu. jeśli dobrze zrozumieć
bohaterkę, właśnie spadła ze stołu. była porcelanową filiżanką do kawy.
była kawą w porcelanowej filiżance. kawa rozlana, nie ma co płakać,
filiżanka się stłukła, da się skleić.
okno otwarte, mróz minus trzynaście, parą obłoczków wdarł się w ciepły zakątek.
bohaterka zmienia się w hipopotama, który sapie w zmąconej wodzie. sap.
sap. sap. sap. sap. sap. posapuje, pojękuje, postękuje, pomrukuje. oczy
zamknięte. powietrze nadmuchane alkoholem. z nozdrzy. sap. sap. sap.
oczy zamknięte. powietrze nadmuchane alkoholem.
róża opuściła główkę. pochyliła się ku podłodze pełnej śmieci i rozlanych farb.
odchodzę od siebie. odchodzę na rzecz trójkątnych puzzli. nie chcę.
aniołek fiołek róża bez konwalia dalia wściekły pies
puchowa kołdra i puchowe sny. budzę się bez pamięci. chwila dla siebie.
ile zmieniło wczoraj. na ile dramatycznie ryknęłam, że teraz będę dbać o
siebie. a w domyśle zamykam drzwi i z rękami w kieszeniach czekam na
kolejny ruch. plansza życia. pionek życia. a w domyśle mam otwarte
wszystkie komórki, pory, naczynka, w każdej chwili gotowe na przyjęcie,
wpasowanie, połączenie. nic mi to nie przypomina. jestem z kosmosu
królowa i mam swoje prawa. nienaruszalne zasady życia. jedyne, co dobrze
znam, to gorzkawy smak bezradności, na miarę słabości umysłu, na miarę
poczucia w świecie. przecież widzę gdzie są błędy ludzkości i dobrze je
rozróżniam. i coraz bardziej brzydzę się strachem. swoim, nie swoim,
wszystko jedno. prawdopodobnie straciłam chęć pochylania się nad
upośledzonymi z miłości. nad sobą także.
ulepek łez z psią sierścią i kurzem, szkarłatny sen, rozdeptana kulka marzeń. przez chwilę jeszcze podnosi brwi w niezrozumieniu. i już. kolczatka wyrosła. kaganiec królowej nie przystoi.
ulepek łez z psią sierścią i kurzem, szkarłatny sen, rozdeptana kulka marzeń. przez chwilę jeszcze podnosi brwi w niezrozumieniu. i już. kolczatka wyrosła. kaganiec królowej nie przystoi.
ciepło było w nocy, bardzo ciepło, cieplej i cieplej. włosy
zelektryzowane. w gardle gdzieś między oddychaniem a przełykaniem
szczypiące otwory, drapiące i gorące. zapalone od nadmiaru użycia. śniło
się nie pamiętam. jajo na miękko z przyjaciółeczką. śnieg. dzień.
wyspałaś się, to włącz rozum. z of na on. no już. zaświadczenie. odebrać
plakaty. wysłać plakaty. powiesić plakaty. dyplom. odpis dyplomu.
okładka. tył okładki. kontakt do zespołu. kontakt do wydawnictwa. na
różowo. madżenta sto procent. ke zmywa naczynia. wrocław przyjeżdża
jutro, nie będzie mnie. a gdzie będziesz? na randce. łooooooo, a z kim? z
wielorybem. łoooo, a gdzie? w limbusie. łoooo, zajebiście. tak,
zajebiście, jeśli dożyję. opole chce część soli distro. czyli pankrok
działa. no to wybrać. wysłać. na czuja, wszystko na czuja. powidła
śliwkowe dla łaty. zapomniałam wysłać. i płyty simboli na benefit. do
oslo. zapomniałam wysłać. jutro lub nigdy. i mi nie widzi się żyć. dziś.
za dużo do jutra, za dużo życia w życiu. nie mieszczę. mieszczę,
mieszczę. tak tylko se piszę, bo rozgryzłam pieprz i mi ostro na
podniebieniu i dodatkowo pali w gardło. krtań. w coś takiego. ubrać się i
wyjść.
złota kulka
kawa była jedna druga. i trzecia. a sen przelewa się pod powiekami jak
zły. natychmiast potrzebuje pokazać swoje rogi. że teraz on rządzi
światem. ciało ledwo żywe. kolana bolą. pranie wstawione, rozwieszone w
porę, nie zgniło, nie zapomniałam. długi poranek, mejli parę, odpisałam
na jeden. długi poranek, psów trzy, zezłościłam się tylko na maksa. bo
przestraszył gruszkę. bo taka rola psa w życiu kota i kota w życiu psa.
zazwyczaj. jajko na miękko. skorupki wysuszyć. i kości wzmocnić.
skorupką i krtań. krtań skorupką? świat i ludzie tej wiedzy. nie
rozumiem. dziś wtorek, jutro środa. też nie rozumiem. pojutrze czwartek i
dwa ważne spotkania. też nie rozumiem. że tak przed piątkiem. a w
piątek siostra chce na zakupy a brat, żebym odwiedziła jego dziecko.
odezwał się nagle. głosem, co go nie słyszałam prawie dwa lata. że
elbanda leci w radio. hura. w radio. no to w przyszłym roku jak pójdę do
zaiksu, to się chyba posikam ze szczęścia, z powodu czterdziestu
złotych. akurat w piątek. jeszcze więcej zagęszczenia poproszę, może nie
zawiodę, może stanę na wysokości zadania i zorganizuję w jeden dzień
całe życie. sobie oczywiście. swoje życie w jeden dzień. gdzie są
papierosy? o są. jest. ostatni.
- a jaki kawałek?
- no z płyty, nie wiem jaki.
- a z której?
- no z tej, co wydaliście.
- no ale z tej ostatniej czy z tej pierwszej?
- to wydaliście drugą?
- no... wydaliśmy, to znaczy pasażer nam.
- kiedy?
- w lutym.
- no i u kogo na półce nie ma jej jeszcze?
- u ciebie?
- no u mnie.
- u mnie też, nie przejmuj się.
- a jaki kawałek?
- no z płyty, nie wiem jaki.
- a z której?
- no z tej, co wydaliście.
- no ale z tej ostatniej czy z tej pierwszej?
- to wydaliście drugą?
- no... wydaliśmy, to znaczy pasażer nam.
- kiedy?
- w lutym.
- no i u kogo na półce nie ma jej jeszcze?
- u ciebie?
- no u mnie.
- u mnie też, nie przejmuj się.
tabletki przeciwbólowe
biegnie spełniać marzenia, potyka się o kable, wypada usb z rozumu.
leci. spełnia oczekiwania. głównie niewyartykułowane. łaskoczą się
nawzajem, by po przebyciu wstępnej gry, zrobić sobie kolejną krzywdę.
jak już wymordują sobie sny, jak wyrwą klepkę z podłogi w całości, jak
podziurawią ściany, jak minie podwojony czas niespełnienia, to
przekierują się na deski teatru dramatycznego i podpalą sobie włosy,
obetną palce, spiłują krocza, wpuszczą mydliny do oczu. by z uśmiechem,
pełnym przestraszonego łomotu serca, zasnąć jedno przy drugim. uprzednio
wyobrażając sobie, że to inne zapachem ciało leży obok. świeższe,
nieskażone latami bieganiny w zbyt ciasnych butach, po zbyt mokrej łące,
gdzie wyrastają tylko kaczeńce.
taka gra, gdzie zaślepieni niemożnością oddechu bez siebie, nie widzą, jak leci całe domino szacunku, zaufania, miłości. to się nazywa zatoksykowane jelito relacji. poderżnięte gardło.
taka gra, gdzie zaślepieni niemożnością oddechu bez siebie, nie widzą, jak leci całe domino szacunku, zaufania, miłości. to się nazywa zatoksykowane jelito relacji. poderżnięte gardło.
raport
przy kawie, poranne popołudnie.
- chciałbyś też mieć czasem okres?
- yhy, już o tym mówiłem.
- czujesz się mniejszością?
- tak, czuję się dyskryminowany nie mając okresu przy was.
- zacznij sobie wbijać ostrze noża w jądra raz w miesiącu.
- dobra.
- a ty chcesz sobie uciąć fiuta czy jądra? a przepraszam, to zbyt intymne pytanie.
- a ty co chciałabyś sobie obciąć?
- nic. a chciałbyś mieć samochód czerwony czy niebieski?
- czerwony i niebieski.
- o, a ta, jak się zabrała za raport. raport z życia.
- chciałbyś też mieć czasem okres?
- yhy, już o tym mówiłem.
- czujesz się mniejszością?
- tak, czuję się dyskryminowany nie mając okresu przy was.
- zacznij sobie wbijać ostrze noża w jądra raz w miesiącu.
- dobra.
- a ty chcesz sobie uciąć fiuta czy jądra? a przepraszam, to zbyt intymne pytanie.
- a ty co chciałabyś sobie obciąć?
- nic. a chciałbyś mieć samochód czerwony czy niebieski?
- czerwony i niebieski.
- o, a ta, jak się zabrała za raport. raport z życia.
ona i on
ona, spytana wczoraj o samopoczucie, odpowiada radośnie, że nie pamięta
lepszych czasów. rozkłada ręce w geście łykania każdej, najdrobniejszej
chwili życia, niezależnie czy jest dobra, czy zła. o drugiej w nocy
mówi, że poszłaby tarzać się w śniegu i namawia mnie, żebym wcale nie
szła spać, przecież jest tak pięknie i chodźmy szybko na dwór. nie
poszłam, poszłam spać, a ta siedziała do rana w kuchni. nie wiem czy się
tarzała, czy nie.
ona, spotkana dzisiejszym popołudniem w tej samej kuchni, wygląda jak wór zmartwień, stresu, niepokoju, wszędobylskiego lęku i podskórnego wyczuwania katastrofy. siedzi cicho przy stole, dłubie przy paznokciach, zerka na telefon. kiedy ten się rozdzwoni, ta biegnie przewracając krzesła do innego pomieszczenia przeprowadzić romowę. krótką ale pogodną. przyjaciółka zadzwoniła.
on, na dzień przed wyjazdem w himalaje, otworzył butelkę łiski i powiedział: wypijmy za powroty. wypiłam. następnego dnia pojechał, a potem wrócił. po miesiącu. dzisiaj.
on, siedząc na najwygodniejszym krześle w tej samej kuchni co ona, otworzył butelkę koniaku i pudełeko czekolady z orzechami. polał koniaku i powiedział: wypijmy za powroty. wypiłam. opowiedział o górach, szczelinach, restauracjach, jakach, szerpach, wioskach prawdziwych i sztucznych, zachodzie słońca, pełni księżyca, kucharzu, szarlotce, lotnisku w moskwie, wysokich butach i puchowych kurtkach, o ptakach, co wydają głos, jakby się śmiały i zawsze robią to w najmniej wesołych momentach. w kryzysowych momentach. jakby się śmiały z ludzi, że poszli taką drogą, że noc ich zastała, a tu szczelina i dwieście metrów w dół i lodowiec jak okiem sięgnąć. słuchałam z zaciekawieniem i dopytywałam co to jest trawers, a co to znaczy nosić na czole. on opowiadał i opowiadał, polewał koniaku i czasem zwracał uwagę, że dym z tytoniu nie śmierdzi, jak ten z papierosów.
czasem kładł jej dłoń na nodze, bo siedzieli obok siebie. ale ona nie zdawała się być zainteresowana kontaktem, choć czasem uśmiechała się do niego. do mnie też czasami. nie rozumiałam nic. przecież są w związku od 10 lat. nie widzili się miesiąc, tęsknili za sobą zapewne, zapewne śnili się sobie, wymieniali krótkie mejle i esemesy. przecież mi mówiła.
ona, spytana wczoraj, czy cieszy się z powrotu swojego ukochanego, nic nie odpowiedziała. umiejętnie, jak na dorosłe kobiety pijące ze sobą wino przystało, urwałyśmy temat. w milczeniu zrobiłam zdjęcie kieliszka. ona w milczeniu zmieniła muzykę. na jeszcze smutniejszą niż brak odpowiedzi na zasłyszane pytanie.
on, dziś, podczas sączenia koniaku do opowieści o górach, podszedł do mnie, pogratulował płyty, przytulił moją głowę i pocałował ją dwukrotnie. powiedział: jesteś jutro? jestem, odpowiedziałam. powiedział: to dobrze. i poszedł spać.
ona, spotkana dzisiejszym popołudniem w tej samej kuchni, wygląda jak wór zmartwień, stresu, niepokoju, wszędobylskiego lęku i podskórnego wyczuwania katastrofy. siedzi cicho przy stole, dłubie przy paznokciach, zerka na telefon. kiedy ten się rozdzwoni, ta biegnie przewracając krzesła do innego pomieszczenia przeprowadzić romowę. krótką ale pogodną. przyjaciółka zadzwoniła.
on, na dzień przed wyjazdem w himalaje, otworzył butelkę łiski i powiedział: wypijmy za powroty. wypiłam. następnego dnia pojechał, a potem wrócił. po miesiącu. dzisiaj.
on, siedząc na najwygodniejszym krześle w tej samej kuchni co ona, otworzył butelkę koniaku i pudełeko czekolady z orzechami. polał koniaku i powiedział: wypijmy za powroty. wypiłam. opowiedział o górach, szczelinach, restauracjach, jakach, szerpach, wioskach prawdziwych i sztucznych, zachodzie słońca, pełni księżyca, kucharzu, szarlotce, lotnisku w moskwie, wysokich butach i puchowych kurtkach, o ptakach, co wydają głos, jakby się śmiały i zawsze robią to w najmniej wesołych momentach. w kryzysowych momentach. jakby się śmiały z ludzi, że poszli taką drogą, że noc ich zastała, a tu szczelina i dwieście metrów w dół i lodowiec jak okiem sięgnąć. słuchałam z zaciekawieniem i dopytywałam co to jest trawers, a co to znaczy nosić na czole. on opowiadał i opowiadał, polewał koniaku i czasem zwracał uwagę, że dym z tytoniu nie śmierdzi, jak ten z papierosów.
czasem kładł jej dłoń na nodze, bo siedzieli obok siebie. ale ona nie zdawała się być zainteresowana kontaktem, choć czasem uśmiechała się do niego. do mnie też czasami. nie rozumiałam nic. przecież są w związku od 10 lat. nie widzili się miesiąc, tęsknili za sobą zapewne, zapewne śnili się sobie, wymieniali krótkie mejle i esemesy. przecież mi mówiła.
ona, spytana wczoraj, czy cieszy się z powrotu swojego ukochanego, nic nie odpowiedziała. umiejętnie, jak na dorosłe kobiety pijące ze sobą wino przystało, urwałyśmy temat. w milczeniu zrobiłam zdjęcie kieliszka. ona w milczeniu zmieniła muzykę. na jeszcze smutniejszą niż brak odpowiedzi na zasłyszane pytanie.
on, dziś, podczas sączenia koniaku do opowieści o górach, podszedł do mnie, pogratulował płyty, przytulił moją głowę i pocałował ją dwukrotnie. powiedział: jesteś jutro? jestem, odpowiedziałam. powiedział: to dobrze. i poszedł spać.
sól czosnek widelec
obudziłam się nie pamiętając jaki jest dzień. obudziłam się z bólem
głowy i ledwo prześwitującymi szparami zamiast oczu. prysznic. długi
ciepły strumień. resztki krwi z nosa, poranna norma zimą, gdy w domu
wysuszone powietrze. zapomniałam położyć mokry ręcznik na kaloryfer. nie
lubię tej łazienki. kibla też nie lubię, a odkąd stoi tam kocia kuweta,
to szlag mnie trafia. wapno. pójść do apteki po wapno i olej z
wiesiołka. delicje. dograć wokale. jutro lub pojutrze. zadzwonić do
dzikiego ws nagrań maćka i radka. zadzwonić do chłopaków, wycofać się z
nowego projektu. nie chce mi się dłużej być wokalistką z nurtu pankroka.
najwyżej mogę być piosenkarką. o. od piosenek miłosnych, flaków z
olejem, ciepłych kluchów, maślanego masła. ubrać się. gdzie są majtki?
nie te, nie chcę tych. a te są moje? mam takie z kokardką? no dobra,
może i moje. a już wiem, to są te majtki po którejś z letnich kochanek
pako. znalazłam jak sprzątałam u niego. a dlaczego ja sprzątałam u
niego? a, bo było odpchlanie domu. tak, te majtki są po którejś z
letnich kochanek pako. nie chcę ich. mam. te mogą być. kolekcjonerka
wygodnych gaci. bawełnianych wygodnych. żadnych kurwa koronek. szara
bluzka z długim rękawem, wełniane skarpety po babci, chusta na łeb na
szyję. jest. perfumy. tak, dziś jest dzień, kiedy chcę. alur od szanel.
dwa razy dekolt, błysk wpółotwartego oka z lustra, mokre włosy, chusta i
druga chusta, śnieg za oknem, jestem głodna. szybka myśl o lhasy, że
nie żyje, jak moja siostra, przez raka piersi. żeby tak można było
odciąć jak kurczakowi i usmażyć cholerstwo na patelni. i już po bólu. i
zjeść w miodzie i sosie sojowym. zjadłabym. ludzką pierś z wysmażonym
rakiem. szybka myśl o kolacji we dwoje. odsunąć. zakopać. wraca. myśl o
kalacji we dwoje. odwrócić się. zapomnieć. zająć się czymś innym. wraca.
no idź już sobie. odsunąć. zakopać. nie ma. też usmażyć na głębokim
oleju i oddać na fud not bombz. a samej zapełnić się po brzegi wodą z
imbirem i pietruszką. na gardło, na wymioty, na rozgrzanie nerek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)