wypad z baru brak towaru

śniło mi się, że godziny były nieostre. że czas można było z dźwiękami zmieszać w butelce jak koktajl i dolać do kąpieli. śniło mi się, że ktoś dyktował mi co mam pisać. że ktoś mi rybki kazał obserwować, a ja wcale nie chciałam na nie patrzeć.

spadam stąd bo mam dość
bo mi się znudziło w ryzach

pod dziurą w strychu

na spełnienie chyba
żeby się wreszcie poczuć dobrze doskonale mocno pewnie
na spojrzenie przed którym tak sprytnie uciekam swoim w siebie nieznajomym
na spotkanie z otchłanią nielęku niesamotności
na siebie stuprocentową
żeby móc się otworzyć bez granic
na człowieka czekam

bo sama to się mogę w dupę podrapać

nie chce mi się od do
wycelowałam w siebie celownikiem snajperskim prosto w czarny korpus ze snu. nie rozumiem dokąd zmierza człowieczeństwo. doskonalę się w unikaniu - uciekaniu - uginaniu - uwikłaniu - udawaniu. i patrzę na te twarze wasze i widzę nieporadność. widzę skrupulatnie schowane dobrane na potrzebę momentu słowa, których nigdy nie wypowiadacie. tylko się odbijamy od siebie i udajemy że słuchamy. a słyszymy wciąż turkot pociągu który nas goni, wjeżdża nam na pięty i w uszy i zmusza do szybszego biegu. to pociąg życia się nazywa. przemijalności, wzniosłości, uczynności, nienawiści i miłości, wyznań kruchych i zimnych, wyznań parzących i lepkich, powitań cześć, pożegnań łez, śniadań i kolacji, ognisk, demonstracji, niepogodzenia i cienia spełnienia, cytatów, wystaw, rowerów, misiów, serc, dentystów, weterynarzy, determinacji, akceptacji, schyłku i początku, równości, skrajności, osobowości, osobliwości, międzynarodowości, umiejętności, nienawiści i miości. żal wtórny i brak poczucia osiągnięć. takich normalnych, że miły dzień bo cały spokojny, bez gniewu żadnego, żadnej myśli o katastrofie samolotu ludzkość nad morzem ziemia. wygięłam sobie stalowy pręt pogodzenia z rzeczywistością i nabijam nań swoje oczekiwania. po kolei każde małe i duże, stare i nowe, wiejskie i miejskie, okrągłe i kwadratowe. świat nie ma litości dla moich ułomności, więc proszę nie chcieć ode mnie nic więcej niż chcę dać.