wycelowałam w siebie celownikiem snajperskim prosto w czarny korpus ze snu. nie rozumiem dokąd zmierza człowieczeństwo. doskonalę się w unikaniu - uciekaniu - uginaniu - uwikłaniu - udawaniu. i patrzę na te twarze wasze i widzę nieporadność. widzę skrupulatnie schowane dobrane na potrzebę momentu słowa, których nigdy nie wypowiadacie. tylko się odbijamy od siebie i udajemy że słuchamy. a słyszymy wciąż turkot pociągu który nas goni, wjeżdża nam na pięty i w uszy i zmusza do szybszego biegu. to pociąg życia się nazywa. przemijalności, wzniosłości, uczynności, nienawiści i miłości, wyznań kruchych i zimnych, wyznań parzących i lepkich, powitań cześć, pożegnań łez, śniadań i kolacji, ognisk, demonstracji, niepogodzenia i cienia spełnienia, cytatów, wystaw, rowerów, misiów, serc, dentystów, weterynarzy, determinacji, akceptacji, schyłku i początku, równości, skrajności, osobowości, osobliwości, międzynarodowości, umiejętności, nienawiści i miości. żal wtórny i brak poczucia osiągnięć. takich normalnych, że miły dzień bo cały spokojny, bez gniewu żadnego, żadnej myśli o katastrofie samolotu ludzkość nad morzem ziemia. wygięłam sobie stalowy pręt pogodzenia z rzeczywistością i nabijam nań swoje oczekiwania. po kolei każde małe i duże, stare i nowe, wiejskie i miejskie, okrągłe i kwadratowe. świat nie ma litości dla moich ułomności, więc proszę nie chcieć ode mnie nic więcej niż chcę dać.