chleb ze słowami

Chciałam uwagi. Po kolei układałam w koszu sny. No nie wyszło, bo kobieta to musi się wygiąć w chiński igrek by się poczuć. Bez sensu. Ani ten chłop tego nie widzi, ani tym bardziej nie doceni. A kysz. Teraz to palić fajki i gmerać w sobie. Nie, żebym jakoś szczególnie chciała batożyć język ojczysty i pisać o zlizywaniu wydzielin, ale pogmerać to każdy i każda sobie lubi. Ciut, ciut. Byleby światło zgasło. Pstryk iskierka zgasła.
Pisząc książkę trudno jest się skupić. Koniec świata, rachunek za gaz, nakarmić zwierzęta, nakarmić nowe dziecko warzywną zupką bez przypraw, zarobić pieniądze, zamki krzyżackie, wniosek na kolejne półrocze, pojechać do onkologa, ortopedy, rehabilitanta, terapeutki i do koleżanki obejrzeć Irinę Palm. Wypić dziesięć herbat. Zjeść ciepłą kolację. Minus dwanaście, nów. Idę lasem, jest pięknie. Czego więcej chcieć? Przecież już lecę, unoszę się, mam siłę, skrzydła, dziób, szalik i czapkę. Mamę, tatę, przyjaciółki, największe dłonie świata. Tata to nawet ozdabia mnie mocą swą, jestem świątecznym drzewkiem mocy. Pytam go, a on mnie wtedy ozdabia i jestem ozdobą. Taki układ pierworodny z żony jego. Wahadełko powiedziało, że nie on był moim ojcem. No ale karty mówiły, że mam szczęśliwy związek.
Jestem jak krawędź żeliwnej belki i jak mysz spod miotły. Mam dobierany warkocz, jestem z krwi i kości polska dziewucha ze wsi. Pod kiecką chowam ziemniaki z cebulą. Na grzyba używam czosnku, na spierzchnięte usta tłuszczu z konia. W mankietach niedzielnej koszuli skrywam rybią łuskę, a między palcami brud. I jak na prawdziwą damę przystało palę papierosa z rurki jak Coco i Piaf. Opis człowieka pomiędzy wystraszoną brakiem bliskości pacjentką kliniki chorób cywilizacyjnych, a zimną suką doświadczoną porachunkami z mokrą i śliską rzeczywistością. Ą.
Kiedy noc płata figle? W nocy. Płatami odchodzi figiel za figlem i zero w tym rozumu. Sam deserek z serduszka, bez polewy. Tęsknić można tylko za uśmiechem kogoś stałego.

na bezliku

Sapie, szybko zasypia. Spaniel z romantycznym marzeniem o życiu jak w filmie o miłości.
Z zimna cierpną stopy. Ze wzruszeń cierpną powieki. Otwarłam wrota wrażliwości na słowa i obrazy. Docieram wiadrem do studni, przebijam szlam. Muszę wiercić. Wiercę więcej. Jest woda. Wybija źródełko. Jeszcze raz docieram wiadrem. Jest woda. Pitna. Piję. Nie do dna.
Ból wykręcił mi rękę, wykrzywił twarz. No idźże precz, wołam i wołam. Się przypiął. Się przyssał.

kara za niewinność

Ciąża trwała 9 miesięcy. Od wyroku 24 kwietnia, do ostatecznego wyswobodzenia w grudniu, nie wiadomo którego dnia dokładnie. Mijała w rytmie niesamowitym, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Strachy zza ramion wychylały jak w koszmarze sennym. Nogi miękły i zapadały się w grząski grunt wspomnień łamanych z idealistycznymi marzeniami o królowej życia. Cesarzowej swojego bytu z uwzględnieniem tylko smakołyków i spełnionych życzeń. Życie każdego człowieka musi być owiane serią spotkań z innymi. To nas czaruje i odczarowuje, to nam rodzi i to nam zabiera. To jest świat codziennych śmierci i codziennych wskrzeszeń. Urodziłam dziecko. Przez 9 miesięcy nosiłam w łonie po jednej czwartej części buntu, nadziei, wiary i złości. To było moje nasienie. Nasienie spermodawcy składało się kolejno z zaszczucia, tresury, rozczarowania i lęku. Obydwoje byliśmy spragnieni oceanu namiętności, wierności, jedności i stałości. Zbuk, a jednak wykluło się miękkie, ciepłe, ładne, długie włosy, pełne piersi, najwyższa punktacja. Pośrodku pępek.
Ocknęłam się w czasie. Nie przeniosłam ciąży. Rytm życia zachowany. Rozluźniłam mięśnie macicy, naoliwiłam wrota, zjadłam łożysko, popiłam recepturą Xią Szon. Mam dziecko. Dziecko ma wełniany sweterek, kołtun na przydługich włosach i podwójny bilet na podwójny seans filmowy.
Mówi się, że pierwsze cztery związki to nauka, zdobywanie doświadczeń, wzrastanie w swojej mocy, progres. Jeśli się człek nie zadławi kostką zdechłej kury pożądania, chciejstwa i kontroli. Taka kura, nawet zdechła, to jest naprawdę poważna sprawa. Wagi duchowej. Odważniki już zardzewiały nieużywane, więc trzeba szczotą drucianą wyskrobać. Jeszcze jedna aborcja na oczekiwaniu i wybuch. Nowy człowiek w żałobie po starym.

przednoc

Rytm uzależnienia Scarlett od Rhetta jest nieludzki. Nieułożone dobrze ciało cierpi na dwuletni zakwas. Tempo oddechu maksymalizuje się. Po czasie, gdy się chciało zmienić świat, po omacku we mgle rozbełtywało się relacje i jedzenie, po ubogim w inteligencję emocjonalną castingu, po szpalerze usług normalizujących, po operacji i rekonwalescencji, wreszcie zaczęłam patrzeć w lustro z niebywałym zachwytem. Jestem. Scarlett wbija pazury w swoją Tarę.

część druga. prolog

Wtedy dałam sobie cztery lata. Wypełniam postanowienie, pszczoły jeszcze są, widziałam ususzoną na parapecie. Kataklizmów nie było aż tak dużo, żeby wytłuc połowę ludności, a sen o ludzkim z tłuszczu kurzu jeszcze się nie ziścił.
Koleżanka od wsparcia tematu krwi menstruacyjnej, ta sama, która kiedyś nazwała mnie królową chaosu, dziś we śnie powiedziała, że już jest mój czas na pokochanie siebie.
Ściśnięta ograniczeniami w imadle europejskich wpływów wydostałam już głowę, rękę i dwie nogi. Prawa ręka jeszcze tkwi w uwikłaniu, ale właśnie dostałam talon na zdwojoną siłę, żeby i ją wyswobodzić. Delikatność jest najważniejsza. Pilne strzeżenie tajemnicy i czas. Siedzimy naprzeciw siebie ze splecionymi do modlitwy dłońmi. Jeszcze nie możemy się dostrzec, jeszcze potrzebujemy kilku dni. Powinniśmy być wdzięczni, bo nie ma nic zdrożnego w byciu wdzięcznym. Za korzystny czas, za pokrzepiające słowa i obrazy. Muzyka z końcowych liter jeszcze zadudni w sercach, a serca te, muśnięte z lekka jednością, jakby spokojniejsze i pełniejsze już dziś. Jakby wyrwy same się nagle zasklepiły, odbudowały. Za kilka dni wyruszymy w prawdziwą podróż po sobie.
Byłam kikutem nerwowym, który przez lata próbował znaleźć swoje miejsce, sobie równych, sobie podobne. Dziś stoję nad rzeką i nie potrzebuję już czarodziejskości, żeby się czuć. Dławienie i czkawka zmieniły się w łabędzia, który dumnie pręży swój makijaż nad taflą wody. Wie, że jutro ta woda będzie innego koloru i innej konsystencji. Wie, że może schować głowę pod swoje skrzydło lub tym skrzydłem walić o powierzchnię w rytm jaki sobie zanuci.
Nadchodząca noc głaska mnie po szyi. Lubię zmywać z siebie dzień. Zlizywać resztkę sekretu, żeby zmienić się w ciepły sen.

atlas czasu

Serce to jednak sługus jest. Mam różdżkę i białego konia. Jestem uzależniona od poczucia spełnienia. Na bezdechu. Ćwiczyłam sto razy zanim wyszłam na scenę. Deski rozmiękły pod moimi stopami. Nic nie powiedziałam oprócz kurczliwych zgłosek imitujących dobrze dobrane, lekko szydzące i w dystansie spostrzeżenia. Waliło mi pod gardłem, w śledzionie i wyschły usta. Znam dobrze ten stan bez możliwości wyjścia. Jednak wypełniający po samiuśkie brzegi człowieka. Każdy człowiek ma brzegi, a jak mu się uleje, to robi się kałuża krwista. Kolejna brama przekroczona.
Dotykając banknotu dwudziestozłotowego w kieszeni, rozsypała się talia kart. Twarz po twarzy. Łza spłynęła powoli. Usiadła na krawężniku i patrzyła na odjeżdżający do domu pociąg. Przełknęła się jakoś i ruszyła dalej w głąb. Musiała zachlapać rękaw, ale nikt nie zauważył, nawet kubki z Bolesławca, te nakrapiane granatem, nic nie widziały. Duża dłoń, dłoń kojarząca się z bezpieczeństwem i wsparciem, jakiego nie zaznałam od nikogo innego, chwyciła mnie za włosy. Musiały być celowo rozpuszczone, żeby mogła wjechać i zaplątać się w nie we mnie niechcący na chwilę na krótką na migot na wstrząs. Emocje nie mają granic ani czasu. Miłość jest jak pięść i jak młot.

77 wypchanych gołębi

Dostałam stokrotkę od mamy. Z ogródka. Jest 1 grudnia. Rosną stokrotki. Mazowiecka płaszczyzna.
Opisywanie rzeczywistości jest po to, by panikę zapchać. Załadować pranie słów do pralki nudy. Zapętlić żądze i niepohamowane pragnienia odsuwania się od rdzenia. Reakcja na zmęczenie i samotność w rozwoju. Z resztą to samo jest z wypowiadaniem kolejnego pustosłowia. Zapchać. Napchać. Wypchać.
A każdy mężczyzna idzie na łowy. A każda kobieta pije wino z czaszki swojego ex. Narodziny śmierci. Wcielam kolejną siebie. Któraś musi umrzeć.
Dzień dobry państwu. Oglądam z mamą seriale, pijemy herbatę i jemy ciastka.

Ἰησοῦς ὁ Ναζωραῖος ὁ Bασιλεὺς τῶν Ἰουδαίων


+ 77 wypchanych ptaków typu περιστέρι

 

Manawee




Był sobie młodzieniec, który zalecał się do dwóch sióstr bliźniaczek.
Jednak ich ojciec powiedział:
— Nie dostaniesz ich za żony, dopóki nie odgadniesz ich imion.
Manawee myślał i myślał, zgadywał i zgadywał, ale nie odgadł imion
sióstr. Ich ojciec potrząsał tylko głowa i za ka dym razem odsyłał
Manawee z niczym.
Pewnego dnia, idąc z wizyta do sióstr, Manawee zabrał ze sobą
swego małego psa, który od razu zauwa żył, ż e jedna z sióstr jest piękniejsza
ni druga, druga zaś słodsza ni pierwsza. I choć żadna z nich
nie posiadała wszelkich cnót, obie piesek polubił, bo dawały mu smakołyki
i uśmiechały mu się prosto w oczy.
Tego dnia Manawee znowu nie odgadł imion dziewcząt i cięż kim
krokiem wracał do domu. Ale jego piesek pobiegł z powrotem do chaty
młodych kobiet. Przytknął ucho do jednej ze ścian i usłyszał, jak siostry
chichocząc, rozmawiają o Manawee, jaki jest przystojny i męski. Piesek
usłyszał, jak zwracają się do siebie po imieniu, i ile sił w nogach pobiegł
do swego pana, by mu to powiedzieć.
Jednak niedaleko ście żki, która wracał, lew porzucił wielka kość
z mięsem; pies zwęszył ja natychmiast. Nie zastanawiając się, dał nura
w zarośla i rzucił się na kość. Uszczęśliwiony zaczął ja lizać i tarmosić,
aż wylizał ja do czysta. Dopiero wtedy przypomniał sobie o swym
zadaniu, ale niestety, całkiem zapomniał imiona młodych kobiet.
Ruszył więc z powrotem do chaty sióstr. Nastała już noc, dziewczyny
nacierały ręce i nogi wonnym olejkiem. Wyglądało na to, że przygotowują
się na jakaś uroczystość. Znowu mały piesek usłyszał, jak mówią
do siebie po imieniu. A podskoczył z radości i pędem pobiegł do
chaty Manawee, kiedy z zarośli dobiegł go zapach śwież ej gałki muszkatołowej.
A trzeba wiedzieć, że dla naszego pieska nie było większego przysmaku
ni gałka muszkatołowa. Bez namysłu wiec zboczył ze ście żki
i popędził w busz, gdzie na drewnianym balu le żał pieczony pasztet.
Wkrótce nic z niego nie zostało, a piesek pachniał gałką muszkatołową.
Z pełnym brzuchem ruszył do domu, próbując sobie przypomnieć imiona
bliźniaczek, ale na próżno, bo znowu je zapomniał.
Po raz trzeci wiec zawrócił do ich chaty. Tym razem zobaczył, ż e
przygotowują się do wesela.
— O nie! — pomyślał piesek — za chwilę będzie za późno!
I kiedy siostry znowu wymieniły swoje imiona, zapamiętał je dobrze
i pospieszył do swego pana, postanawiając, ż e nic mu ju nie przeszkodzi
w zaniesieniu tej cennej wiadomości Manawee.
Na drodze le żało śwież o ubite zwierzę, ale pies przeskoczył je, nawet
się nie zatrzymując. Przez chwile zdało mu się, e w powietrzu unosi się
zapach gałki muszkatołowej, ale nie zważ ajac na to, biegł dalej do domu,
do swego pana. Nie spodziewał się tylko, że z ciemności lasu wyskoczy
na niego nieznajomy człowiek, złapie go za szyję i potrząśnie z całej
siły.
Tak się właśnie stało, a obcy człowiek cały czas krzyczał:
— Powiedz mi ich imiona! Mów, jak się nazywają te dwie młódki,
żebym mógł je zdobyć!
Zdawało się pieskowi, że padnie bez życia, tak silny był uścisk pieści
wokół jego szyi, ale walczył dzielnie. Warczał, drapał, kopał i wreszcie
ugryzł napastnika w rękę zębami ostrymi jak osy. Nieznajomy zawył jak
bawół, ale piesek nie puszczał. Człowiek wbiegł do buszu z małym
pieskiem zwisającym mu u reki.
— Puść, puść mnie, piesku, to ja te dam ci spokój — prosił
nieznajomy.
A pies zawarczał przez zęby:
— Nie waż się tu wracać, bo nie doczekasz poranka.
Nieznajomy uciekł do buszu, jęcząc i trzymając się za obolała dłoń.
A mały piesek pospieszył do swego pana, Manawee.

I mimo że broczył krwią i szczeki go bolały, imiona dziewcząt pozostały
w jego pamięci. Rozpromieniony pokuśtykał do Manawee. Ten delikatnie
obmył mu rany, a piesek opowiedział mu cała historie i wyjawił
imiona sióstr. Manawee pobiegł ile sił do wioski, w której mieszkały; na
ramionach niósł pieska, którego uszy powiewały jak dwa końskie ogony.
Kiedy wypowiedział przed ojcem imiona obu córek, bliźniaczki
przyjęły go całkowicie ubrane do drogi; w istocie cały czas na niego
czekały. Tak to Manawee zdobył dwie najpiękniejsze dziewice w nadrzecznej
krainie. I wszyscy czworo, siostry, Manawee i mały piesek żyli
długo i szczęśliwie.
Krik-krak, krik-krak,
To było właśnie tak.

helga



Imię: Helga.
Zdrobnienie: Helka, Hela, Henia, Ela ew. Halina.
Pochodzenie: Germańskie.
Imieniny: 14 stycznia.
Zodiak: Trygon Żywiołu Powietrza Waga.
Planeta: Wenus bogini miłości i piękna.
Kamień: Opal napełnia spokojem, chroni przed wzburzeniem.
Totem: Totem Kruka z Klan Żółwia.


Helga to imię żeńskie pochodzenia germańskiego. Wschodniosłowiańskim przekształceniem imienia Helga jest Olga. Znaczeniem i energia tego imienia wprowadza w życie szczególne poczucie równowagi, harmonii, miłości i prawdy. Symbolizuje natchnienie i pomysły pojawiające się w naszym umyśle w chwilach relaksu, odprężenia i wewnętrznej harmonii. Liczba opisująca to imię przypomina również swoim znaczeniem o konieczności wybaczania, które łatwiej przychodzą nam właśnie w lżejszych stanach świadomości. Symbolika imienia jest wyraźna i przypomina, że każdy z nas ma w sobie potencjał, aby zmienić coś w otaczającym nas świecie na lepsze, daje szanse kontroli nad własnym losem. Imię to symbolizuje równowagę, porządek i sprawiedliwość. A to oznacza, że posiadacz imienia jest aktywny, wyrozumiały, zgodny, ceni piękno i harmonię. Jest też dyplomatyczny, wytworny i bardzo towarzyski. Brzmienie imienia współbrzmi z znakami rozpoczynającymi pory roku symbolizuje energię żywiołu w ruchu i znaki do niej należące są związane z inicjacją nowego działania lub przedsięwzięcia. Związane są również z przywództwem i trudnościami w ukończeniu rozpoczętych działań. Jakość ta reprezentuje żywioł w całej swej sile i okazałości. Znaki należące do tej jakości to znaki rozpoczynające nowe pory roku. Energia żywiołu w tych znakach jest energią zapoczątkowującą coś nowego??.
Patronujący nad imieniem żywioł to Powietrze…….
Żywioł Powietrza to najbardziej eteryczny z żywiołów, najmniej materialny, bardziej związanym z ludzką świadomością niż z nim samym, utożsamiany z ulotnym powiewem wiatru, z wolnością i to zarówno fizyczną jak i duchową, związany z wiedzą o tajemnicach ludzkiego życia i mądrością świata nadzmysłowego……
Dominującą planetą patronującą nad imieniem jest Wenus….
Wenus bogini miłości i piękna. W astrologii Wenus rządzi przyjemnością, towarzyskością, sztuką i zdobnictwem. Jej wpływ skłania także ku dogadzaniu sobie i zamiłowaniu do luksusu……
Pomyślny dzień dla posiadaczy tego imienia to Piątek…..
Urodzeni w piątek piątkowe dzieci są bogate, szarmanckie, uzdolnione artystycznie, zręcznie obchodzą się z ludźmi. Ich szczególną cechą jest wybitna intuicja, toteż najczęściej nie mylą się w swych przeczuciach……
Szczęśliwy kamień dla posiadaczy tego imienia to Opal…..
Opal to bladoniebieski kamień z zielonymi i złotymi plamkami. Hindusi nadali mu Boską moc i nazwali "Drogocennym Kamieniem". Opal napełnia spokojem, chroni przed wzburzeniem, melancholią, pobudza zdolności umysłowe, pozytywnie wpływa na koncentracje, wzmaga Bystrość umysłu?, uspokaja i pozwala realizować swoje wzniosłe zamierzenia. Potrafi niwelować nasze słabości umysłowe. Leczniczo chroni przed infekcjami, wzmacnia serce, poprawia wzrok, pomaga przy schorzeniach przewodu pokarmowego, wątroby, żołądka i jelit……
Jako Kamień Mocy ożywia i stymuluje właściwości wszystkich czakr, a dzięki temu otwiera ogólną świadomość…..

Kolor najlepiej harmonizujący z brzmieniem imienia to Niebieski……
Energia koloru Niebieskiego wycisza i regeneruje system nerwowy. Kolor niebieski to kolor marzycieli, oddanych ideałom wolności i niezależności, daje poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Energia tego koloru na tyle uspokaja nasz organizm, że jest to najlepszy kolor do sypialni zapewnia poczucie bezpieczeństwa, wycisza i uspokaja……


Indiańskim Patronem Imienia jest Totem Kruka z Klan Żółwia……
Ten inteligentny ptak z wielkim dziobem i mocnymi nogami potrafi znaleźć się w każdej sytuacji. W poszukiwaniu pokarmu nie wyrusza w pojedynkę, zawsze towarzyszy mu spora gromadka współplemieńców. Urodzeni w totemie Kruka cenią sobie towarzystwo i przyjazne otoczenie. Są stale w ruchu, pracuje jednocześnie ich ciało i intelekt. W związku z tym są oni pełni genialnych pomysłów, którymi potrafią w niekonwencjonalny sposób zainteresować otoczenie. Kruki kochają wszelkie zmiany, ale zawsze muszą one harmonijnie współgrać z otoczeniem. Posiadają również silne poczucie sprawiedliwości, co czyni ich zazwyczaj idealnymi negocjatorami w spornych sprawach……

(...)





zgniłe pisklę

















„Gdzie nie sięgają wyobrażenia o prawości i nieprawości, zaczyna się szczere pole. Czekam tam na ciebie."
Rumi
nie wiem jak zasnac moze na stojaka albo co
Indianie Colwitz Górni opowiadali jak to pięć panien, po zbiorze żywności w pewien ciepły, słoneczny dzień, wybrało się nad wodę i postanowiło popływać.
W okolicy tej wędrował samotny Kojot. Kiedy tak sobie szedł, zobaczył z drugiego brzegu kobiety w kąpieli. Zatrzymał się i zrobił dziurę w wielkim głazie. Przerzucił przez otwór swój członek w kierunku kobiet kąpiących się w strumieniu, ale był on za krótki. Kojot nie zdołał wykonać swego zamiaru, więc go zaniechał.
Wędrował dalej i dalej, i zobaczył Strzyżyka. Podszedł do niego.
- Jak się masz, młodszy bracie? – Zapytał Strzyżyk. – Co porabiasz? Czego chcesz?
- Chcę pożyczyć ten miękki koszyczek z twoim długim członkiem zwiniętym w środku. Chciałbym go dzisiaj ponosić ze sobą tu i ówdzie.
- Nie – powiedział Strzyżyk. – Mój członek będzie przez ciebie głodny.
- Och nie! Dałbym mu jeść.
- No to dobrze. – Zgodził się Strzyżyk i pożyczył go Kojotowi.
Dzielny Kojot uniósł go ze sobą, aż dotarł do poprzedniego miejsca nad wodą.
- Niezamężne dziewczęta kąpią się tutaj – rzekł. Po czym usiadł, wypuścił go przez strumień do najstarszej. Trafił, i w ten sposób wyprężył się w niej.
Kobieta, mając go w sobie, rzekła:
- O! Jak miło zrobiło się w wodzie!
Po godzinie jednak poczuła się zmęczona i zrobiło jej się zimno. Ludzie poradzili jej, żeby go obcięła. Ktoś poszedł, postarał się o nóż i ciachnął. Nóż był tępy, nie przeciął go całego. Przelatywał właśnie jakiś ptak i doradził, żeby go odciąć ostrą trawą. Wtedy ktoś podszedł i tak też uczynił. Część członka skurczyła się i wróciła do Kojota, a część została w kobiecie, która wyszła z wody i poniosła go do domu.
Kojot poszedł w swoją stronę. Włożył go z powrotem do miękkiego koszyczka Strzyżyka.
- Mój członek jest bardzo głodny – powiedział Strzyżyk. Wziął siekierę, narąbał małych kawałków kory z jodeł średniego rozmiaru i zaczął go tym karmić, ale on nie chciał jeść.
- Ten drań, Kojot, zabił mój członek! – Powiedział Strzyżyk. Przyjrzał mu się z bliska. Okazało się, że członek został przecięty na pół, był martwy.
brakuje mi tchnienia swobody
za dużo jestem małpą w cyrku
nie chybię
wiem
jestem córką swoich matek
cesarzowa stoi po środku