wycieki nasz i nasz strach


wyjeżdżamy sobie ilekroć możemy wpakować swoje zady do fury rolfowej. wycieczki są naszą tarczą obronną na świat. byliśmy niedawno na opuszczonym cmentarzu żydowskim i o losie, dlaczego nie słuchałam uważnie gabiego, kiedy opowiadał mi o rozmaitych zakątkach żydowskich tradycji i nic nie pamiętałam jak się tak przechadzałam tymi zniszczonymi starymi macewami.
w tytule strach nasz nie jest nieuzasadniony
moja siostra nie żyje
od wczoraj
byliśmy nad jeziorem, gdy nagle poczułam, że chcę tak bardzo być sama, wyślizgnęłam się niepostrzeżenie z pieskami w las, miałam opakowanie plastikowe po brzoskwiniach i patyk. poszłam na jeżyny, tak bardzo zaniepokojona i cała we wspomnieniach, że na jeżyny to kiedyś z babcią, mamą i agatą łaziłyśmy. cały poprzedni dzień miałam bardzo dziwny, chciałam o tym z kimś pogadać, nie miałam z kim, coś przeczuwałam, ale zawiesiłam się na tym, że ponieważ dolegają mi różne zaburzenia, to przejdzie mi to i nie ma co naginać rzeczywistości. wiesz, rozum tak-jak-by wygrywał z nieomylną intuicją, uśpił jej czujność dniem, wydarzeniami, myślami, wchodzeniem w sytuacje. potem w nocy śniła mi się moja mam przytulająca prześcieradło całe we krwi, to była moja krew. obydwie miałyśmy na sobie białe nocne koszule. przebudziłam się nad ranem przestraszona, beret, spokojny, czuwał przy mnie cały czas, jakby nie śpiąc wcale, a helgi był nieznośny, niespokojny i rozdrażniony. potem tak bardzo nie chciałam płynąć łódką, ale znów nie posłuchałam siebie, żeby się w siebie oddalić i poznać smak przeczucia, tylko dałam się przekonać bardzo racjonalnymi punktami typu prosiakowatego: obiad po drugiej stronie jeziora, pieskom będzie fajnie, obiecałaś, że popłyniemy, no cekinku. no to cekinek popłynął, a jak wróciliśmy to zadzwoniła beata i mówi, że agata nie żyje.
dość
nie-na-wi-dzę-i-bo-ję-się-żyć