We śnie byłam głośnikiem. Przykrytym kocem głośnikiem basowym. Grzmiałam
i miało to jakiś głębszy sens. Przez półtora roku żyłam w szponach
zależności, na którą dobrowolnie przyzwoliłam nie mając bladego pojęcia
co ukrywam, przed kim, kogo krzywdzę i jaka potężna jest moc zbroi
rycerskiej, by miękkiego brzuszka nikomu nie pokazać.
Ten sen był w zeszłym roku. Zeszły rok zrywam z impetem, wydłubując
jedynie niezbędne doświadczenia. Czuję się po królewsku. Uwielbiam palić
papierosa w łóżku, mieć laptop na kolanach, koc na ramionach i błogi
stan świadomości. Instynkt mam, vivat instynkt. Dziś nagi.
We śnie spotkałam Kasię Nosowską w autobusie. Powiedziała mi, że
chciałaby mieć taką menadżerkę jak ja i miała bardzo mocno ściśnięte w
kitkę włosy. Chciałam je poluzować, ale wiedziałam, że ona sama musi
tego chcieć. Rozprawiałyśmy o tym, że jak się nie cierpi, to się nie
tworzy. Dlatego nie piszę tekstów, nie śpiewam. Mówiła, że zazdrości mi
spokoju i luźnego koka.
Ten sen był w sylwestrową noc. Dzisiejszą. Tuż po bitwie na petardy,
którą obserwowałam z łóżka. Przez okno wpadało bez liku niebieskawych
migawek i hałasu. Prawdziwie wstrząśnięta męskość podwarszawskich
uliczek. Sylwestrowa noc w popłochu i rywalizacji. A mówią, że się
cieszą. Cieszą się, jasne, ale czy oby myślą, wątpliwa sprawa. Zasnęłam
spokojnie w towarzystwie królowej z zachodniego brzegu miasta.
Przyśnione kobiety to cienie. Cień za cieniem kładzie się niczym
dywan puchaty. Stąpam powoli, spędzam na analizie kolejne dni. Żyję.
Wróciłam z wojny. Jestem i mam nieodpartą chęć napisania, że mam się
najlepiej na świecie.